Wiele badaczy życia społecznego twierdzi, że jedną z głównych chorób naszych czasów jest samotność. Ludzie żyją w dużych miastach zamieszkałych przez miliony osób, a jednak czują się samotni. Mają mnóstwo znajomych jednak jakość tych znajomości ich nie satysfakcjonuje. Jak zwykle ilość nie przechodzi w jakość.
Wszyscy pragniemy głębokich relacji, jednak mało kto je znajduje. Rodzina daleko w innym mieście lub na wsi. A tu trzeba samotnie zmagać się z trudną rzeczywistością dużego miasta.
Czy zatem ewangelizacja może być lekarstwem na samotność?
I tak i nie.
Jeśli potraktujemy ewangelizację jako lekarstwo na samotność, to wtedy ona z całą pewnością takim lekarstwem nie będzie.
Jeśli jednak głoszenie będzie dla nas zewnętrznym wyrazem miłości ewangelicznej, jako skutek uboczny nawiążemy wiele głębokich relacji, na które nie mielibyśmy szans nie ewangelizując.
Ja jeszcze nie spotkałem prawdziwego ewangelizatora, który cierpiałby na samotność.
Zatem przede wszystkim miłość do ewangelizowanego, z której wynika autentyczna głęboka relacja między ewangelizowanym, a ewangelizatorem i tylko wtedy ewangelizacja będzie tym o co naprawdę chodziło Jezusowi, kiedy posłał swoich uczniów z propozycją głoszenia Dobrej Nowiny.
Z czasem ewangelizowani, poprzez wspólne budowanie naszych trwałych relacji opartych na Jezusie, mogą stać się naszymi bliskimi przyjaciółmi.
Ważne jest, aby każda nowo-ewangalizowana osoba znalazła przynajmniej jenego przyjaciela wśród osób wierzących. Możemy to być my, może być ktoś inny.
Jeśli nie znajdzie będzie bardzo trudne dla niej, aby wytrwać w naśladowaniu Jezusa. Musimy koniecznie o to zadbać, bo inaczej nasz trud ewangalizacyjny pójdzie na marne. Najlepiej jakby była specjalna służba opieki nad nowo-ewangalizowanymi, ale często nie ma, zatem jesteśmy zdani na własne siły.
Ale wracając do tytułu artykułu "Lekarstwo na samotność" , to i dobrze że nie ma takiej służby, będziemy mieć wiele przyjaciół.
sobota, 14 marca 2015
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz